wtorek, 29 stycznia 2013

4. Silence conspiracy.

*music*

12 grudnia 2012

Don't look back, but if you don't look back. I'm only learning than how to make all the same mistakes again.

Zamknięty w pokoju pełnym poczucia winy, leżałem analizując całą sytuację. Każda ściana, każdy przedmiot, aż krzyczały jak wielki błąd popełniłem. Próbowałem zasnąć. Jednak kiedy tylko przymykałem powieki widziałem te błękitne tęczówki pełne; zaskoczenia? złości? niedowierzania? obrzydzenia? niechęci? odrzucenia? Wszystkiego czego się bałem. Najbardziej zabolał zawód jaki wyczytałem z jego twarzy. Nigdy nie chciałem nawet pomyśleć o tym, że on mógłby się mnie brzydzić. To tak jakby cały świat umarł w jednej chwili. Najpiękniejszej chwili mojego życia. Dlaczego on oddał pocałunek? Dlaczego dotykał mnie w taki sposób? Jakby mu zależało. Jakby czerpał przyjemność z dreszczy przepływających przez moje ciało, pod wpływem dotyku jego delikatnych dłoni.

Potrząsnąłem głową, żeby wyrzucić to wspomnienie. Te palące rany. Ból psychiczny nie do opisania. Powolna śmierć uczuć, która się rozpoczęła jakiś czas temu, przeszła na kolejny poziom zaawansowania. Wszystko w co wierzyłem umarło, wraz z chwilą kiedy w tych zwykle uśmiechniętych tęczówkach, zobaczyłem obrzydzenie. Wtedy wszystko mnie już przerosło.
Musiałem sobie ulżyć, w jakikolwiek sposób. Wypaliłem paczkę papierosów, ale nie pomogło. Próbowałem pić, ale wręcz pogorszyło się.

Lately, I’ve been going crazy.

 Po długich zastanowieniach stwierdziłem, że dzisiaj nic innego mi nie pomoże.. Wstałem i powłócząc nogami skierowałem się do łazienki. W tym samym momencie co ja, ze swojego pokoju wyłonił się Niall. Lecz kiedy tylko mnie zobaczył uciekł do pokoju trzaskając drzwiami. Poczułem jak do oczu cisnął mi się łzy. Przyspieszyłem kroku i zakluczyłem drzwi. Wyjąłem z szafki mały skrawek metalu.
Takie maleństwo, a tak wiele potrafi zmienić. Potrafi pomóc lepiej niż nie jeden psycholog.

Będąc w samych bokserkach usiadłem na zimnych płytkach. Moje rozgrzane plecy w kontakcie z wanną spowodowały nieprzyjemny dreszcz. Westchnąłem cicho i przyłożyłem żyletkę do nadgarstka.

Tak obiecałem, że nigdy więcej. Ale co z tego?

Pierwsza fala bólu przyszła wraz z pierwszym pociągnięciem. Kolejne były mniejsze. Ale kojące. Dały spokój, którego od tak dawna szukam. Mój przegub ozdobił krwawiący napis. Proste; I'm sorry. Usłyszałem pukanie do drzwi.
- Liam pospiesz się! Ile można?!- głos Harrego dochodził zza drzwi.
- Mhmm- mruknąłem i wstałem. Owinąłem rękę ręcznikiem i założyłem swój szlafrok. Starłem plamy krwi, a żyletkę wrzuciłem do kieszeni. 'Później dokończę'- przemknęło mi przez głowę. Spojrzałem na siebie w lustrze. Co się ze mną stało? Kim ja się stałem? Prychnąłem i otworzyłem drzwi. Ujrzałem zniecierpliwionego Hazze, który kiedy mnie zobaczył jakby złagodniał.
- Wszystko okej Li?- uśmiechnął się
- Tak, jest okej.- wymusiłem uśmiech i zniknąłem za drzwiami swojego pokoju.
Zastanawiałem się przez chwilę jak realnie zabrzmiałem. Pewnie zaraz ktoś zapuka do moich drzwi i zacznie zadawać jakieś męczące pytania. Jakby trudno było pojąć że chcę być sam..

Zrzuciłem z siebie szlafrok, zakrwawiony ręcznik wyrzuciłem do śmietnika.

Moi przyjaciele są na tyle głupi albo ślepi, czy może ja jestem takim dobrym aktorem? Może mój wymuszony uśmiech stał się codziennością i nikt już go nie widzi? Może nie chcą widzieć? 

Under haunted skies I see you, where love is lost.

Westchnąłem po cichu. Sięgnąłem po papierosa. Odpaliłem go i ruszyłem w kierunku okna. Chwila i kojące, mroźne powietrze opływało moje rozgrzane ciało. Drobna gęsia skórka przyozdobiła skórę. Zaciągnąłem się dymem i odetchnąłem. Miarowy oddech był jedynym dźwiękiem w moim pokoju. Na zewnątrz odgłosy nocy ograniczyły się do minimum, dając mi możliwość napawania się wszechobecną ciszą i spokojem.

Spokój, tak to było zdecydowanie to czego potrzebowałem.

Podmuch wiatru. Wzdrygnąłem się. Jednocześnie do mojej głowy wpłynęła myśl. Potrzebuję odpoczynku od jego niebieskiego spojrzenia. On ode mnie też. 
Wyjąłem walizkę i wrzuciłem do niej wszystko co jeszcze było czyste. Ubrałem się ciepło i po cichu wyszedłem z domu. Na dworcu kupiłem bilety na pierwszy pociąg do Wolverhampton.

~*~

Zapukałem w śnieżnobiałe drzwi tak dobrze znanego mi domu. Wspomnienia same wracały, kiedy tylko stawałem na progu. Te złe i te dobre. Prześladowanie w szkole, załamania, przepłakane noce. Wspólne rodzinne kolacje, miłość i wsparcie. Miejsce do którego zawsze mogłem wrócić. O każdej porze, każdego dnia. Z problemem lub bez. Tak po prostu. Mimo wyjątkowo późnej godziny światło w korytarzu zapaliło się, a mnie po chwili przywitał uśmiech rodzicielki. Odwzajemniłem gest i rzuciłem jej się na szyję. Wtuliłem się w drobną kobietę i znów poczułem się jak mały, beztroski chłopiec. Jej dłoń głaskała uspokajająco moje plecy, dzięki czemu problemy odeszły w niepamięć. Czułem jej matczyne ciepło i miłość jaką mnie darzyła. Zawsze, nie ważne kim bym był, bądź kim się stanę. Uwielbiam w tej osóbce to, że nigdy nie zadaje zbędnych pytań, czeka aż sam poruszę temat. Daje mi wsparcie, bez względu na wszystko.

A past lost in space.

- Czemu nie zadzwoniłeś?- uśmiechnęła się szerzej i pogłaskała mnie po policzku.
- Chciałem Wam zrobić niespodziankę.- złapałem jej kruchą dłoń i ucałowałem delikatnie. Byłem jej naprawdę wdzięczny za te wszystkie lata.
- Zjesz coś?- napomknęła gdy usiadłem za kuchennym blatem.
- Dziękuję, nie jestem głodny.- odparłem
- Cieszę się, że Harry namówił Cię na przyjazd tutaj.- rodzicielka spoczęła naprzeciwko mnie.
- Co? Jak to Harry?- mój humor od razu się pogorszył
- Dzwonił do mnie, miał Cię przekonać na przyjazd tu. Widział, że potrzebujesz odpoczynku.- kobieta wyraźnie się speszyła.
- Nie wierze. Ty też robisz coś za moimi plecami? To jakaś zmowa milczenia?!- wstałem gwałtownie, przewracając przy tym krzesło. Nie chcąc kontynuować tej rozmowy, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z domu trzaskając drzwiami.
Może reagowałem zbyt gwałtownie, ale myśl że osoba której ufałem najbardziej na świecie zrobiła coś za moimi plecami, sprawiła mi ogromny ból.

*music*

Brytyjska pogoda jak zawsze mnie nie zawiodła. Z nieba zaczął padać siarczysty deszcz. Przyspieszyłem kroku, chciałem jak najszybciej dojść do celu.

This is the end. Hold your breath and count to ten. Feel the Earth move and then. Hear my heart burst again

Usiadłem na ławce pod dużym dębem. Oparłem się i westchnąłem głośno. Miałem ochotę się rozpłakać. Dać upust emocjom, w jakikolwiek sposób. Przymknąłem oczy i odchyliłem głowę. Trwałem w bezruchu, wsłuchując się w otaczające dźwięki. Noc przeradzała się w dzień. Poświata wschodzącego słońca dała znak przyrodzie. Od najniższych warstw ściółki rozpoczynało się codzienne życie.
- Jakieś problemy?- wyrwał mnie z zamyślenia męski głos.
- Skąd ten wniosek?- zapytałem nim zdążyłem ugryźć się w język.
- Ludzie, u których wszystko okej nie przesiadują w parku o 5 nad ranem, z miną skazańca.- chłopak uśmiechną się delikatnie.

Ten uśmiech. Radosne zielone oczy z dozą smutku w głębi. 

- W takim razie co tu robisz?- pytałem bez ogródek. Miałem wrażenie, że znam tego chłopaka od zawsze.
- Trudno jest być gejem w małym mieście. Zresztą sam dobrze o tym wiesz, Li.- szatyn zaśmiał się.
- Li? Skąd Ty..?- spojrzałem ze zdziwieniem w zielone tęczówki.
- Liam, naprawdę mnie nie poznajesz? Nie pamiętasz?- posmutniał
- Nie.. Chyba.. Ale wydaje mi się, że skądś Cię znam..- jąkałem się szperając w pamięci w poszukiwaniu tych głębokich zielonych oczu i brązowej grzywki.
- A jeszcze trzy lata temu mówiłeś, że mnie kochasz..- szatyn spuścił głowę.
- Co? Ja.. Luck..- olśniło mnie..

'- Luck zaczekaj!- krzyknąłem za ciemnowłosym.
- Chodź Li! Mam dla Ciebie niespodziankę!- do moich uszu doszedł wesoły śmiech mojego chłopaka.
Biegliśmy trzymając się za ręce. Leśna droga zaprowadziła nas na małą, skalną skarpę. Usiedliśmy na brzegu i wpatrywaliśmy się w przestrzeń przed nami. Poczułem dłoń na swojej. Uśmiechnąłem się i ułożyłem głowę na ramieniu partnera. Objąłem ramieniem jego talię i wtuliłem w bok zielonookiego. Każda chwila z nim spędzona była radością nie do opisania. Było nam ciężko. Wolverhampton to małe miasto. Wszyscy wiedzieli. Jedni nas wspierali, inni wytykali palcami, ale mieliśmy siebie i to się dla nas liczyło. Zacząłem pod nosem nucić pierwszą lepszą melodię.
- Lubię kiedy śpiewasz.- zielone tęczówki spojrzały na mnie z miłością.- Powinieneś wykorzystać swoje umiejętności Skarbie.
- Już raz próbowałem i..
- Shh. Uda Ci się Li. Słyszysz? Uda Ci się. Jesteś wspaniały i ludzie Cię docenią. Nie bój się. Zawsze będę Cię wspierał. Kocham Cię.- Luck ujął moją twarz w dłonie.
- Ja Ciebie też Lucky. Dziękuję.- złączyłem nasze wargi w delikatnym pocałunku.- Nie wiem co bym bez Ciebie zrobił.- szepnąłem w jego usta.
- Zginął byś marnie zamknięty w swoim pokoju. Potrzebujesz pewności siebie. Musisz uwierzyć w to jaką wspaniałą osobą jesteś i jak wiele potrafisz. Twój głos jest piękny, jak Ty cały. Masz anielski głos, taki ciepły i pełny emocji. Jesteś jak otwarta księga Li, oczy i wokal wyrażają każdą Twoją emocję. I jesteś cholernie słodki kiedy tak się rumienisz.- chłopak zaśmiał się i pogłaskał mnie po policzku. Schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Przestań już Luck..- poprosiłem przygryzając delikatnie skórę na szyi szatyna.- Nie lubię kiedy to robisz.- mruknąłem
- Mówię Ci prawdę Kochanie. Nie lubisz tego bo nie wierzysz w siebie. A to bardzo źle.- chłopak złapał mnie za podbródek i zmusił do patrzenia w swoje zielone tęczówki.- Jesteś najwspanialszą osobą na świecie. Uwierz w końcu w siebie, a wtedy osiągniesz sukces, obiecuję Ci to. Zaufaj mi.
- Ufam Ci, zawsze.- szepnąłem.
- Spróbujesz jeszcze raz w X Factor?- uśmiechnął się
- Ja..
- Dla mnie Li, proszę.- szatyn wiedział jak mnie podejść.
- Dobrze. Spróbuję.- pocałowałem go i znów wtuliłem w jego bok.'

We’re about to make some memories.

- Widzę, że to jąkanie się Ci zostało. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.- melodyjny śmiech szatyna dotarł do moich uszu. Wszystkie wspomnienia odżyły.
- Jak ja mogłem Cię nie poznać..?- złapałem się za głowę.
- Jesteś teraz sławny. Masz dużo spraw na głowie, ja to rozumiem.
- Minęło tyle czasu..
- Wiem. A tak swoją drogą to ładnie mnie witasz po takim czasie.- radosne zielone tęczówki spojrzały na mnie. Luck rozłożył ramiona, a ja bez wahania wtuliłem się w niego.
- Miałeś rację. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Ciągle te same perfumy.- zaśmiałem się prosto do ucha chłopaka.
- Pamiętasz jeszcze?
- Pamiętam, Lucky.
- Dobra, koniec tych przyjemności Kochany. Mów mi co Cię gnębi.- szatyn spojrzał mi w oczy.
- Lucky.. to nie tak, że Ci nie ufam, ale nie chcę o tym mówić..- spuściłem wzrok.
- Hej. Widzę, że coś złego się z Tobą dzieje. W Internecie piszą, że nie chodzisz na próby, bo imprezujesz całe noce i za każdym razem wracasz z inną dziewczyną. Liam, kobiety? Jesteś aż tak zdesperowany? Ktoś Cię skrzywdził? Co się stało?- chłopak złapał mnie za brodę, bym spojrzał mu w oczy.- Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Jesteś dla mnie nadal bardzo ważny, nie chcę żebyś był taki smutny.
- Ty też przeze mnie cierpisz..
- Nie, już nie Li. Przyzwyczaiłem się do tego, że odnosisz sukcesy i nie masz czasu na takie związki.
- Nie, to ja o Tobie zapomniałem. Dzięki Tobie mam to wszystko, a tak po prostu zerwałem nasz kontakt.. Przepraszam.
- Przestań Liam. Ja nie mam Ci za złe. Powiedz co Cię męczy. Będzie Ci lepiej.- szatyn potarł moje ramię.
- Zakochałem się.. najzwyczajniej w świecie się zakochałem. W kimś tak cholernie nieodpowiednim, że bardziej się już nie da.- poczułem pieczenie w gardle, a obraz przesłoniły mi łzy.- A najgorsze jest to, że nikt o mnie nie wie. Nikt nie wie, że jestem..- załamał mi się głos.- gejem..
- Ale chłopaki z zespołu Cię zaakceptowali, więc możesz im o tym wszystkim powiedzieć, tak?
- Nie zaakceptowali, bo o niczym nie wiedzą. I nie mogą bo zakochałem się w jednym z nich...
- Nie powiedziałeś im, że jesteś homoseksualny? Liam oszalałeś?- Luck spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Znienawidzili by mnie, ni..
- Teraz Cię znienawidzą, za to że to ukrywałeś Liam. Gdzie się podział Twój rozsądek? Szczerość? Musisz im jak najszybciej o tym wszystkim powiedzieć, słyszysz? Oni nie zasługują na to żeby być oszukiwani. Na pewno Ci pomogą. Który z nich skradł Twoje serce? Harry?
- Boje się ich reakcji.. Strata tej czwórki to najgorsza rzecz jaka mogłaby mi się przydarzyć. Nie, to nie Harry, a czemu o nim pomyślałeś?
- Jeśli są prawdziwymi przyjaciółmi nie zostawią Cię. Zawsze miałeś słabość do zielonych oczu.- uśmiechną się delikatnie.
- To prawda i tak jest do tej pory.. Ale chodzi o Nialla.. Luck, nie obraź się, ale ja nie chcę o nim rozmawiać. Zbyt wile się wydarzyło. To trudne dla mnie.. Muszę iść. Do zobaczenia kiedyś.- przytuliłem szatyna i odszedłem nie odwracając się z siebie.


Never thought it’d hurt so bad, getting over you.


Przemierzałem rozświetlane porannym słońcem ulice rodzinnego miasta. Czułem jak oczy same się zamykały. Byłem taki zmęczony tym wszystkim. Zaczynałem odczuwać brak poczucia, że uroczy blondyn jest w pokoju obok. Tęskniłem. Tak po prostu. Najzwyczajniej w świecie. Zabrakło cichych dźwięków gitary roznoszących się po całym domu, dodając mu tej specjalnej atmosfery. Westchnąłem, jakby to miało w czymkolwiek pomóc.

Pchnąłem drzwi wejściowe i nie racząc nikogo nawet spojrzeniem, nie wspominając o jakimkolwiek słowie, przemknąłem do łazienki. Zrzuciłem ubrania i wszedłem pod strumień gorącej wody. Moje mięśnie przyjemnie się rozluźniły, a cały ciężar psychiczny jaki nosiłem zelżał. Wtarłem w ciało czekoladowy żel, który ukoił zmęczone zmysły. Spłukałem pianę i wyszedłem na zimne płytki. Gęsia skórka zawładnęła całą powierzchnią ciała. Woda skapywała na podłogę. Stałem i patrzyłem na swoje odbicie w lustrze.

Kim Ty jesteś?

Gdzie się podziały te ogniki radości tańczące w brązie tęczówek? Gdzie ten promienny uśmiech? Zniknął. Nieodwracalnie. Nie poznaję samego siebie. Widzę obcego mężczyznę. Zmęczonego życiem. Facet, który potrzebuje kogoś kto odwzajemni jego uczucia. Ale nikt go nie chce. Każdy odrzuca jego serce, co dzień łamiąc je na koleje tysiące małych kawałeczków. Zraniony z własnej winy. Bezradny. Beznadziejny. Nic niewarty. Sam, wśród ludzi. Nikt go nie rozumie. Nikt nic nie wie. 

Słona łza spłynęła po policzku. 

- Nie płacz tchórzu! Chociaż raz pokaż że jesteś silny. Raz się nie załamuj! Zapomnij jak wiele Cię to kosztuje. Podnieś głowę i walcz z każdą nadchodzącą godziną!- skarciłem się.
Oczy piekły coraz bardziej. Nie potrafiłem przestać. Zawijając biodra ręcznikiem skierowałem się do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko, nie przejmując się mokrym ciałem. Chciałem w końcu zasnąć.

Crying off my face again. The silent sound of loneliness wants to follow me to bed.

________________________________________________

Witam Pyszczki :) 
Przepraszam za tak długą przerwę. Wena wyjątkowo zawodziła. :c
Rozdział do najlepszych nie należy. Przepraszam za literówki i błędy. 
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze. Jesteście najlepsi. 

Enjoy xx